Fantazja ci u mnie duża
A marzyć to mało
A ze pora była późna
Do nieba się chciało
Miałem troszeczkę kłopotu
Przy bramie tłok wielki
Dali napić się kompotu
Lecz urwali szelki
Wepchnęli jakoś do środka
Lecz skrzydeł nie dali
O jaka to chwila słodka
Czyżby mnie poznali?
Lepiej się nie upominać
Mogą zrzucić niżej
Do góry się muszę wspinać
Usiąść jak najwyżej
Stamtąd jednak zobaczyłem
Bez przerwy niedzielę
Aniołków nie policzyłem
A było ich wiele
One po niebie fruwały
Były niestrudzone
Lecz zapasy jednak miały
Szynki uwędzone
I cichutko jak należy
Siedziałem w obłokach
Bo nadchodził święty Jerzy
Aby męczyć smoka